Gdy wóz bojowy powraca na miejsce postoju, co należy uczynić w pierwszej kolejności? Słusznie. Należy napełnić zbiorniki paliwem. Baki muszą być pełne. Sprawny czy zepsuty — nieważne. Ważne, żeby był zatankowany. Kto wie, kiedy gruchnie następny alarm? Każdy pojazd musi być przygotowany do powtórzenia wszystkiego od nowa w każdym momencie. I dlatego dudni całe obozowisko. Setki wozów równocześnie pobierają paliwo. Każdy czołg potrzebuje co najmniej tony ropy. Transportery opancerzone też są bardzo żarłoczne, podobnie ciągniki artyleryjskie. Wszystkie pojazdy transportowe też muszą być zatankowane. Równocześnie każdy wóz musi uzupełnić wyposaże-i ile bojowe, amunicję. Pociski czołgowe ważą po 30 kilogramów. Zwieziono ich całe setki. Leżą po dwa w jednej skrzyni. Każdą skrzynię trzeba zdjąć z ciężarówki. Pociski wyjąć, oczyścić każdy z osobna z fabrycznego smaru ochronnego — i do czołgu. Naboje do cekaemów również w skrzyniach, po 800 sztuk. Trzeba uzupełnić taśmy do karabinów maszynowych. Do jednej wchodzi 250 nabojów. Potem taśmy należy ułożyć w magazynkach, których jest 13 w każdym czołgu. Teraz z kolei trzeba zabrać wszystkie wystrzelone łuski, złożyć do skrzyń i zdać do magazynu. Lufy wyczyścimy później. Po kolei całym plutonem każdą lufę czołgową, po wiele godzin dziennie, powtarzając tę samą czynność dzień za dniem. Ale na razie trzeba zalać lufy olejem. Potem przychodzi czas mycia czołgów. Na razie tylko z grubsza, właściwe umycie i czyszczenie odkłada się na później, a teraz trzeba nakarmić żołnierzy. Po kolacji wszyscy zabierają się do kontroli technicznej. Do rana wszystko musi być sprawdzone: silniki, układy transmisyjne, zawieszenia, zespoły jezdne. Tam, gdzie to konieczne, należy wymienić ogniwa w gąsienicach. W czwartym czołgu — zniszczona lewa naciągarka. W ósmym — nawala reduktor obrotowy wieży. A w pierwszej kompanii czołgów muszą wymienić naraz dwa silniki. Od rana zacznie się ogólne czyszczenie luf. Żeby wszystko było gotowe! Bo zgnoją! I nagle czuję pustkę w sercu. Nagle przypominam sobie, że nie czeka mnie już poranna kontrola kompanii. A może nawet nie wpuszczą mnie jutro do parku?
Wiem, że wszystkie papiery w mojej sprawie już zostały przygotowane i że oficjalnie zostanę odwołany nie jutro rano, lecz już dzisiaj wieczorem. Wiem, że oficerowi przystoi iść po dymisję w pełnej gali, jakby maszerował po najwyższe odznaczenie. I moja kompania też to wie. Dlatego podczas gdy wykłócałem się z ekipą paliwową, gdy sprawdzałem karty zużycia amunicji, kiedy właziłem pod trzeci czołg, to już ktoś mi cholewy wypolerował, kto inny spodnie przeprasował i świeży kołnierzyk przyfastrygował. Zrzuciłem brudny kombinezon, prędko pod prysznic. Goliłem się długo i starannie. I już goniec ze sztabu pułku.
Huczy park. Przez bramę ciągnik wlecze rozbity transporter. Brzęczą zużyte łuski. Dudnią potężne Urale, załadowane piramidami skrzyń po pociskach. Spawarka wyrzuca snopy iskier jak sztuczne ognie. Do rana wszystko będzie lśnić i mienić się w świetle. Na razie brud, brud wokoło, hałas, łoskot jak na wielkiej budowie. Nie odróżnisz oficera od szeregowca. Wszyscy w kombinezonach, wszyscy brudni, wszyscy klną. I pośród tego hałasu idzie starszy lejtnant Suworow. I milkną rozmowy. Umorusani czołgiści spoglądają za mną. Każdy wie — starszy lejtnant maszeruje po dymisję. Nikt nie wie, za co wyleciał. Ale każdy wie, że niepotrzebnie go zdejmują. Wszyscy czują to w głębi serca. Normalnie nikt nie zauważyłby starszego lejtnanta. Dłubaliby w swoich silnikach, wystawiając usmolone tyłki. Ale tu człowiek idzie po dymisję. I dlatego sięgając brudnymi łapskami do brudnych daszków salutują mi obcy, nieznajomi czołgiści. I ja im salutuję. I uśmiecham się do nich. I oni uśmiechają się do mnie, że niby może być gorzej, trzym się.
A za murami zgrupowania — całe wojskowe miasteczko. Kasztanowce takie, że we trzech nie obejmiesz. Młodzi rekruci porykuj ą głośnym, lecz niezgodnym chórem. Starają się, ale niezdarnie im to jeszcze idzie. Starszy szeregowiec zawadiacko pokrzykuje. Ot, i rekruci mi salutują. To jeszcze cielęta. Niczego jeszcze nie rozumieją. Dla nich starszy lejtnant to bardzo ważna figura, znacznie ważniejsza niż starszy szeregowiec. A to że cholewy jego lśnią wyjątkowo? Pewnie ma jakieś święto…
Oto i sztab. Tu zawsze czysto. Tu zawsze cicho. Marmurowe schody. Rumuni jeszcze przed wojną wybudowali. Dywany na wszystkich korytarzach. A oto półokrągła sala, zalana światłem. W kuloodpornym przezroczystym stożku — opieczętowany państwowymi insygniami sztandar pułku. Pod sztandarem zamarł wartownik. Krótki płaski bagnet rozprasza ostatni promyk słońca, rozsypuje iskrami po marmurach. Oddaję cześć sztandarowi pułku, a wartownik ani drgnie. Wszak trzyma automat. Uzbrojony człowiek nie musi oddawać honorów, nie zna żadnych innych form powitania. Jego broń starczy za powitanie.
Goniec idzie korytarzem prosto do gabinetu dowódcy pułku. Dziwne. Dlaczego nie do szefa sztabu? Zapukał w drzwi. Wszedł, starannie zamykając je za sobą. Po chwili wychylił się, w milczeniu ustąpił przejścia: — Proszę wejść.
Za dębowym stołem dowódcy pułku: nie znany mi podpułkownik, niewielkiego wzrostu. Widziałem go dziś w świcie pułkownika-obserwatora. Ki-diabeł? — dziwię się. A gdzie ojczulek, gdzie szef sztabu? Dlaczego podpułkownik siedzi w fotelu dowódcy? Czyżby z racji swej funkcji stał wyżej niźli ojczulek? Jasne, że wyżej. W przeciwnym razie nie siedziałby za jego biurkiem.
— Siadajcie, starszy lejtnancie — nie wysłuchując raportu zwraca się do mnie podpułkownik.
Usiadłem. Na samym skraju. Wiem, że za moment wybuchnie krzykiem i trzeba będzie zerwać się w mgnieniu oka. Dlatego plecy mam wyprostowane, jak na defiladzie.
— Zameldujcie, starszy lejtnancie, dlaczego uśmiechaliście się, kiedy pułkownik Jerinołajew zwalniał was z dowodzenia kompanią?
Wzrok pułkownika przenika do samej duszy: mów tylko prawdę, ja ciebie, lejtnanciku, widzę na wskroś.
Spoglądam na podpułkownika, na świeżutki kołnierzyk jego podniszczonego, ale schludnego, odprasowanego munduru. I cóż mu na to odpowiesz?
— Nie wiem, towarzyszu podpułkowniku.
— Z kompanią żal się rozstać?
— Żal.
— Twoja kompania wykonała zadanie po mistrzowsku. Zwłaszcza pod koniec. A co do muru, wszyscy są zgodni, lepiej zburzyć, niż cały pułk wystawić na strzał. Murek odbudować to żadna filozofia… Ot co, starszy lejtnancie. Nazywam się podpułkownik Krawców. Jestem szefem wywiadu 13. Armii. Pułkownik Jermołajew, który odebrał ci kompanię, jest przekonany, że to on kieruje wywiadem. W rzeczywistości został zdjęty, choć na razie się tego nie domyśla. Na jego miejsce wyznaczono mnie. Odbywamy objazd dywizji. On jest przekonany, że dokonuje inspekcji, ale w rzeczywistości to ja zapoznaję się ze stanem wywiadu w dywizji. Wszystkie jego decyzje i rozkazy nie mają mocy obowiązującej. On przez cały dzień zarządza i rozporządza, a ja pod wieczór przedstawiam odpowiednim dowódcom pułków i dywizji swoje dokumenty i wszystkie jego rozkazy tracą moc. On się tego nie domyśla. Nie wie, że jego krzyk to wołanie na puszczy. W hierarchii Armii Radzieckiej i całego naszego państwa jest już zerem, osobą prywatną, nieudacznikiem, wypędzonym z wojska bez emerytury. Wkrótce dowie się o tym z właściwego rozkazu dziennego. Tak więc jego decyzja o usunięciu was ze stanowiska dowódcy kompanii traci wszelką moc.
— Dziękuję, towarzyszu pułkowniku!
— Nie spiesz się z podziękowaniami. On nie ma prawa zdejmować cię z dowództwa kompanii. Dlatego robię to ja. — I gwałtownie zmieniając ton powiedział cicho, lecz dobitnie. — Rozkazuję zdać kompanię!
Jestem przyzwyczajony przyjmować ciosy losu z uśmiechem. Ale cios padł znienacka i uśmiech jakoś nie wyszedł.
Poderwałem się z miejsca, dłoń pod daszek:
— Rozkaz! Zdać kompanię!
— Siadaj. Usiadłem.
— Istnieje pewna różnica. Pułkownik Jermołajew zdjął cię, ponieważ jest przekonany, że kompania to zbyt wiele szczęścia dla ciebie. Ja cię zdejmuję, bo sądzę, że kompania to dla ciebie za mało. Mam dla ciebie funkcję szefa sztabu batalionu rozpoznania.
— Jestem tylko starszym lejtnantem.
— A ja tylko podpułkownikiem. Ale wezwano mnie i rozkazano objąć wywiad i rozpoznanie całej armii. Tak więc obecnie nie tylko przejmuję wszystkie sprawy bieżące, ale również kompletuję własną ekipę. Kilka osób zabrałem ze sobą ze swojej poprzedniej pracy. Byłem szefem wywiadu 87. Dywizji. Ale mam teraz o wiele większe gospodarstwo i potrzebuję wielu rozgarniętych, sprawnych chłopaków, na których można polegać. Sztab baonu rozpoznania: to dla ciebie minimum. Wypróbuję cię także na wyższych stanowiskach. Jeżeli się sprawdzisz… — Spogląda na zegarek. — Masz dwadzieścia minut na spakowanie. O 21.30 do sztabu 13. Armii w Równem jedzie od nas autobus. Jedno miejsce zarezerwowane dla ciebie. Zabieram cię do wydziału wywiadowczego sztabu 13. Armii, jeśli tylko zdasz jutro egzaminy.
Zdałem.
Dwieścić czterdzieści kroków dzieli hotel oficerski od sztabu 13. Armii. Co rano niespiesznie mijam szereg prastarych klonów, puste zielone ławki, zmierzając prosto ku wysokiej ceglanej ścianie. Za tą ścianą w gęstym sadzie kryje się stary pałacyk. Przed laty mieszkał tu pewien bogaty człowiek. Naturalnie, został zabity, bowiem to wielka niesprawiedliwość, żeby jedni mieli duże domy, a inni malutkie. Przed wojną w tym pałacyku mieściło się NKWD, a podczas wojny — Gestapo. Nic dziwnego: to nadzwyczaj wygodne miejsce. Po wojnie stanął tu sztab jednej z licznych naszych armii. W tym sztabie obecnie służę.